sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 11

               Milena tego dnia wygoniła z komnaty swoje służące. Sama się obmyła, a teraz stała przed lustrem i próbowała zawiązać gorset. Problem polegał na tym, że nie umiała. Ostatnio wszystkie jej rzeczy okazywały się za małe, jej brzuch zaczął rosnąć, a ona desperacko próbowała go ukryć. Jakkolwiek. Nie miała męża.  Podejrzewała, że Francis wyda ją za swojego brata, Sebastiana. Jednak Zastępca Króla, ponoć odmówił, czym ją rozzłościł. Powinien im pomóc. Co miał do stracenia?
                Naprawdę zaczęła bać się o swój los. Jej ojciec był człowiekiem niezwykle honorowym i zasadniczym, była pewna, że nie znajdzie w nim oparcia. Zostanie wygnana i wyklęta, pozostawiona sama sobie. Francis był jej jedyną nadzieją, a przez ostatnie dni unikał jej, nie przychodził do niej, a co gorsza coraz częściej widywała go w towarzystwie jego żony. Jakby nagle postanowił do niej wrócić...
                Wściekła rzuciła gorset w kąt i wróciła do łóżka. Dlaczego wszystko musiało się tak potoczyć? Było idealnie. Kochała króla. On kochał ją. Dostawała jakieś drobne podarunki, nic wielkiego, ale to było miłe. Liczyła na to, że pewnego dnia zostanie jego oficjalną faworytą. Podaruje jej wspaniały zamek nad Loarą, będzie siadała obok niego na ucztach i stała u jego boku niczym królowa... Czasem marzyła nawet o tym, aby Francis rozwiódł się z królową Szkotów. Skoro mógł mieć nieślubne dzieci, to ona musiała być bezpłodna, co czyniło z niej bezużyteczną. W końcu królowa musiała urodzić dziedzica, to było jej najważniejsze zadanie. Skoro Mary nie mogła zajść w ciążę, to powinna zostać odsunięta od władzy. Całkowicie. Elizabeth otrzymałaby wtedy tron Szkocji i przestałaby być zagrożeniem. Wszystko byłoby takie cudowne.
                Jej rozważania przerwało energiczne pukanie. Dziewczyna niechętnie wstała z łóżka i otworzyła drzwi. Dostrzegła w nich królową matkę. Dygnęła pospiesznie.
                - Wasza Wysokość... - wyszeptała. Jej ciemne włosy były już rozczesane, spływały gładko na jej ramiona i plecy.  Miała na sobie halkę, która lekko opinała się na brzuchu.
                Catherine de Medici uśmiechnęła się, a potem uderzyła dziewczynę w twarz. Nie mogła znieść jej widoku. Milena musiała zniknąć z dworu, a najlepiej z Francji.
                - Pieprzona polska kurwa - warknęła, a potem weszła do pokoju dziewczyny. - I co ja mam z tobą zrobić? - spytała.
                Dziewczyna była w takim szoku, że tylko stała przy drzwiach, trzymając się za piekący policzek. Oddychała ciężko. Naprawdę się tym wszystkim zdenerwowała. Catherine była bardzo groźną kobietą, wszyscy to wiedzieli. Kto stawał się wrogiem królowej matki, szybko przestawał istnieć. Dobrze, jeśli chodziło tylko o utracenie pozycji. Gorzej, jeśli znajdowano go potem martwego w rzece. Milena naprawdę zaczynała się bać o swoje życie. To sprawiło, że poczuła ból brzucha, a potem po jej nogach zaczęło coś płynąć. Spojrzała w dół i ujrzała krew. Skuliła się po chwili na podłodze, bo ból był zbyt silny.
                Królowa spojrzała na to zdziwiona. Nagle cała złość z niej zniknęła. Dziewczyna chyba właśnie traciła dziecko, potrzebowała pomocy. Catherine wezwała służbę, a potem poszła do swojego syna. Powiedziała mu o wszystkim, co się stało. Francis wiedział, że nie może pobiec tam teraz, natychmiast. Mimo wszystko nie chciał, aby na jaw wyszło to, co łączy go z Mileną.
                Zjawił się w jej komnatach dopiero wieczorem. Usiadł na brzegu jej łóżka i spojrzał na nią uważnie. Była bardzo blada i wyglądała na osłabioną. Miała zamknięte oczy. Uśmiechnął się niepewnie i chwycił jej drobną dłoń. Nie wiedział, co ma z nią zrobić. Z jednej strony ją chyba kochał. Tak sądził. Nie był pewny. Była ładna, bardzo inteligentna. Mówiła o rzeczach, na których mu zależało, nie była taka jak Mary. Nie musiała myśleć o swoim narodzie, nie martwiła się o to, że zabiją ją wrogowie jej polityki... Jej życie było prostsze. Takie, o jakim on marzył od dnia, kiedy na jego głowę założono koronę. Mogła być sobą, nie przejmować się wieloma sprawami. Robiła, co chciała. On też chciał tej wolności. Zawsze zazdrościł jej Bashowi, który mógł robić, co mu się rzewnie podobało, jeździćl gdzie chciał, z kim chciał i kiedy chciał, a ojciec mu na to pozwalał.
                Milena otworzyła powoli oczy. Dopiero teraz dostrzegł, że musiała płakać, zanim zasnęła. Niepewnie dotknął jej policzka.
                - Mil... - wyszeptał cicho. Lubił tak zdrabniać jej imię. Z tego co zaobserwował, tylko on to robił, jej ojciec mówił do niej Lenka.
                - Francis - uśmiechnęła się mimowolnie. Cieszyła się, że go widzi. Skoro przyszedł, to znaczyło, że jednak mu na niej zależy. Czuła radość z tego powodu. Po chwili jednak przypomniała sobie, co się stało rano. - Była tu twoja matka... - dodała niepewnie.
                - Tak, wiem. Jak się czujesz? - spytał. Czuła zapach jego perfum. Był dość ciężki, piżmowy. Wielu mężczyzn używało takich woni, jednak on miał jeszcze jakiś zapach. Taki swój, własny. Nie umiała go opisać, jednak poznałaby go wszędzie. Nie dało się tego pomylić z jakimkolwiek innym.
                - Francis, ja.... poroniłam - wyszeptała cicho. - Wizyta Catherine tak mnie zdenerwowała, że nasze dziecko zapłaciło to życiem - dodała, czując łzy w oczach. Mimo tego, że ta ciąża była dla niej wyjątkowo niekorzystna, bo mogła przecież stracić wszystko, to pokochała to dziecko. Jego śmierć ją bardzo zasmuciła. Teraz musiała dojść do siebie. Psychicznie i fizycznie.
                - Ci... - starł z jej policzków te kilka łez, które zdążyła uronić. Po chwili namysłu położył się obok niej na łóżku i objął ją. - Jestem tu z tobą, Mil... nie płacz już - mówił spokojnie, chociaż i jemu było przykro z powodu tego poronienia. Był już ojcem, uwielbiał swojego synka, kochał go całym sercem.
                - Francis... co się ze mną stanie? - spytała cicho, patrząc na niego uważnie swoimi pełnymi łez, niebieskimi oczami. Jej usta lekko drżały. Kiedy nie były czerwone od pomadki, wydawały się być nieco mniejsze, podobnie jak oczy bez ciemnych kresek, które zwykła sobie robić. Chyba  nigdy wcześniej nie widział jej z bliska bez makijażu. Wydawała się młodsza. Bardziej przez to bezbronna. Ale nadal była bardzo ładna.
                - Nie wiem... chciałem wydać cię za Basha, ale odmówił. Nie dopuszczę do tego, aby moja matka cię odesłała. Jestem królem i to ja tu mam większą władzę. Może zostaniesz dwórką kogoś innego? - uśmiechnął się nieco. Ten pomysł był genialny w swej prostocie. Nawet wiedział, kto mógł potrzebować nowej towarzyszki.

***
                Księżniczka Claude patrzyła na brata zaskoczona. Jej rude włosy były tego dnia wyprostowane i wygładzone. Wybierała się do Paryża, do swoich przyjaciółek. Wyprawiały małe przyjęcie dla jednej z nich, żony barona, która spodziewała się dziecka. Młoda Walezjuszka właśnie kończyła pakować prezent, którym była wspaniale ilustrowana książka z opowieściami dla dzieci.
                - Twoja kochanka ma być moją dwórką. Dobrze zrozumiałam? - spytała dla pewności. Jej ciemno różowa suknia nie do końca pasowała do jej rudych włosów, jednak Claude się tym nie przejmowała. Bardzo lubiła ten kolor i często go nosiła, jakby robiąc wszystkim na złość. - Czemu nie zrobisz z niej swojej oficjalnej faworyty? I przestaniesz bawić się w jakieś głupie podchody? - dodała.
                - Po prostu nie mogę, Claude. Milena będzie teraz twoja towarzyszką. Mam nadzieję, że się dogadacie. A tymczasem muszę was pożegnać, bo jestem już spóźniony na spotkanie z ambasadorem Anglii. Miłego dnia - powiedział i wyszedł.
                Mierzyły się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Księżniczka podeszła do niej i obeszła ją w koło.
                - Wygląda na to, że mój umiłowany brat nie pozostawił mi wyboru - powiedziała spokojnym głosem. Na dworze krążyły różne plotki na temat młodszej córki króla Henry'ego. Podobno kolor jej włosów pasował do jej temperamentu. Miała liczne romanse, ale obecny król obiecał siostrze, że nie zmusi jej do ślubu z politycznych względów. - Ustalmy sobie jakieś zasady naszej... współpracy? Tak, to chyba dobre słowo - znowu stanęła przed nią. Milena była zakłopotana, chyba pierwszy raz w życiu stała ze spuszczoną głową, bojąc się na kogoś spojrzeć. Ostatnie wydarzenia nieco ją złamały i sprawiły, że stała się bardziej cicha i spokojna. - Cokolwiek będę robiła, ty nikomu o tym nie powiesz. Nikomu, rozumiesz? Nawet, a może zwłaszcza, Francisowi. Uwierz mi, nie chcesz mnie zdenerwować. Przypomnij mi swoje imię?
                Drgnęła lekko. Podniosła głowę i spojrzała na nią.
                - Milena - powiedziała nieco ściszonym głosem.
                - Milena... - powtórzyła, chociaż nie wymówiła tego imienia perfekcyjnie. - Strasznie jesteś nieśmiała jak na dziewczynę, która sprawiła, że mój brat zapomniał o swojej żonie - uśmiechnęła się lekko. - Nie podoba mi się to, że mój brat narzuca mi swoją wolę, ale to nie oznacza, że będę twoim wrogiem. Nie chce nim być. A teraz idź po jakiś płaszcz, bo jedziemy do Paryża - dodała.
               
***
                Tony obudził się. Tak mu się wydało. Nie był pewny, bo niezależnie od tego, czy miał otwarte, czy zamknięte oczy widział tylko i wyłącznie ciemność. Czuł okropny smród stęchlizny, który przypominał mu piwnicę. Powoli podniósł się. Leżał na kamiennej podłodze, czuł okropny chłód, który od nich bił. I wilgoć. Musiało tu być mokro. Gdzie on był?
                Niewiele pamiętał. Ktoś ich napadł. Jego i Sebastiana... zranił starszego z braci, a on sam został po prostu wyniesiony przez tych ludzi.
                Miał związane z tyłu ręce. W ustach miał jakieś szmaty. Został porwany i zamknięty. Ale przez kogo? Dlaczego?
                Czy się bał? Oczywiście! Głupi by się nie bał. Rozglądał się, ale niczego nie widział. Nie było tutaj źródła chociażby minimalnego światła. Przesunął się pod ścianę i skulił. Było mu bardzo zimno, w końcu miał na sobie jedynie koszulę, nawet nie miał kubraka, nie mówiąc już o jakimś ciepłym płaszczu.
                Nie wiedział, ile tak siedział. Kilka godzin? A może kilka dni? Nie był pewny. Nie umiał tego określić. W końcu poza zimnem i bólem obdartych od grubego sznura nadgarstków zaczął czuć głód. Nie było to dla niego całkowicie nowe uczucie, w końcu, w przeciwieństwie od starszego brata, nie dorastał w pałacu. Nieraz, zwłaszcza zimą, kiedy zapasy się kończyły, odczuwał głód. Wiedział, jak bardzo nieprzyjemne to jest.
                Wydawało mu się, że minęła wieczność, zanim usłyszał cokolwiek z zewnątrz. Kroki. Bardzo ciężkie, w dodatku ta osoba nieco szurała, ciągnąc za sobą nogi. Po chwili drzwi się otworzyły. Oślepił go blask światła. Musiał zamknąć oczy.
                - Wstawaj. Idziemy. Już czas - usłyszał szorstki i nieprzyjemny głos mężczyzny. Niechętnie podniósł powieki. Po tak długim przebywaniu w kompletnych ciemnościach taka jasność sprawiała, że czuł łzy w oczach. Bardzo powoli się podniósł. Nie sądził, że jego ciało aż tak zdrętwieje przez ten czas. Powoli ruszył w kierunku drzwi. Mężczyzna go odkneblował.
                - Dlaczego tu jestem? - spytał tego mężczyzny, ale nie otrzymał odpowiedzi. Został wyprowadzony nad rzekę. Byli w jakimś opuszczonym młynie wodnym, dlatego w piwnicy było tak wilgotno. Znajdowali się w środku lasu. Zobaczył wielu ludzi. Pogan, dostrzegł ich symbole. Nie rozumiał, co się dzieje, dopóki nie zobaczył ołtarza w rzece. Pobladł nagle, zrobiło mu się słabo. Dlatego go głodzili. Chcieli go osłabić, aby nie uciekł. Ledwo stał teraz na nogach - Nie... błagam, nie róbcie tego - było bardzo zimno, chociaż nie było już śniegu. Wiał jednak nadal mroźny wiatr, a woda musiała być lodowata.
                Miał być ofiarą. Poganie bardzo często składali ofiary bogom podczas ważnych świąt. Takich jak to. Pierwszy dzień wiosny. Ofiara w podziękowaniu za przeżycie kolejnej zimy. On i jego rodzina wtedy wrzucała do wody trochę ziaren i tyle. Ale wszyscy wiedzieli, że w lasach żyli ludzie, którzy byli wyjątkowo okrutni i składali ofiary z ludzi.
                Był przerażony. Zaczął się cofać, ale czyjeś silne ręce złapały go za ramiona i zaczęły pchać do przodu. Zapierał się nogami. Krzyczał. Rozpaczliwie szukał pomocy, ale oni tylko stali. Widział ich twarze. Czy byli ludźmi? Wątpił. Byli potworami. Teraz żałował, że był taki jak oni, że wierzył w tych samych bogów. Rozumiał już, czemu Mary była tak bezlitosna dla pogan. Widziała w nich właśnie osoby, które z zimną krwią mordowały niewinnych. Może i było to krzywdzące, ale wiedział, że królowa bała się każdego, kto mógłby to robić. Ciekawiło go, czy wiedziała o tym, że jego brat też był poganinem. Niepraktykującym, ochrzczonym, ale znał ich tradycje i zwyczaje. Czy jego też by się tak bała?
                Kiedy został wepchnięty do lodowatej wody poczuł, jakby w jego nogi wbijały się miliardy cieniutkich igiełek. Widział, że zbliżają się do ołtarza, na którym, miał nadzieję, poderżną mu gardło. Przynajmniej umrze szybko. Gorzej, jeśli przywiążą go do tego ogromnego głazu i podetną mu żyły. Będzie konał dłużej. Nie chciał umierać. Nie teraz. Nie jako ofiara. Chciał poznać swojego brata. Porozmawiać z tą dziewczyną spotkaną w bibliotece.
                I gdy tak powoli zbliżał się jego koniec, nagle z oddali dało się słyszeć stukot koni. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył kilkanaście osób, ubranych w ciemne płaszcze. Wszyscy mieli w rękach łuki i po prostu zaczęli strzelać do zgromadzonych osób. Zrobiło się zamieszanie, wybuchła panika. Anthony został porzucony przez niedoszłych oprawców, którzy uciekli. Dostrzegł, że kilka osób, w różnym wieku i różnej płci leżało już martwych, ze strzałami wbitymi w serca albo oczy. Ci łucznicy byli niezwykle precyzyjni.
                Ktoś szarpnął go za rękaw. Zobaczył kolejną postać w kapturze, ale po chwili dostrzegł jej twarz. Jego niebieskie oczy zrobiły się ogromne.
                - Aniela... - wyszeptał zaskoczony.
                - Cześć, Tony. Pozwól jednak, że potem porozmawiamy. Chodź. Musimy uciekać, zanim ktokolwiek zauważy, że cię porzucono - powiedziała, a potem pociągnęła go za sobą, w stronę opuszczonego młyna. Zobaczył tam konia. Wyjęła sztylet i przecięła linę krępującą jego ręce. Podała mu ostrze.
                - Masz. Do samoobrony. Masz się mnie słuchać, rozumiesz? - spytała, a potem wskoczyła na konia i pomogła mu również usiąść na końskim grzbiecie. Uśmiechnęła się lekko. - Już dobrze..- powiedziała i spięła boki swojego rumaka. Koń ruszył. Po chwili gnali już błotnistą drogą.
                Objął ją mocno w pasie. Dziękował w myślach bogom za to, że go znalazła. Ona i jej ludzie. Będzie musiał ją przeprosić za każdą złą myśl jaką miał na jej temat. Ocaliła mu życie. Uratowała go. Gdyby się nie zjawiła, albo przybyła później, nie żyłby.
                Jechali jakiś czas, zostawiając młyn daleko za sobą. W końcu pozwoliła zwierzakowi zwolnić, nie chciała, aby padł z wyczerpania, czekała ich jeszcze długa droga.
                - Chyba już nas nikt nie znajdzie - powiedziała, odwracając się w jego stronę. Posłała mu lekki, pokrzepiający uśmiech. To sprawiło, że blizny na jej twarzy się pogłębiły. Zaczęła go zastanawiać ich historia. Musiała w końcu jakoś zostać zraniona, szramy nie brały się znikąd. Dopiero teraz zauważył, że miała po obu swoich bogach dwa krótkie miecze. Łuk i kołczan były przytwierdzone do siodła. Słyszał plotki, że Aniela strzela lepiej od króla Francisa, a ten zaczął pobierać u niej lekcje. Jednak nigdy nie interesował się tym, co ludzie gadają. Bo często zmieniali oni fakty, dopasowywali je do swoich wersji wydarzeń.
                - Kim ty jesteś? - spytał - Jakąś wojowniczką? - spojrzał na nią uważnie. Roześmiała się.
                - Czy bystrość to wasza cecha rodzinna? Bash też zawsze gada takie truizmy. Chociaż on  najpierw się mnie spytał, czy jestem dziewczyną... - odpowiedziała nieco rozbawiona. Skupiła się na rozmowie z nim, nie zauważyła, że ktoś do niej mierzy. Poczuła jak strzała wbija się w jej ramię i wrzasnęła, spadając z konia, który się spłoszył. Athony cudem zdołał pochwycić lejce i utrzymać się w siodle. Koń ruszył galopem do przodu, a chłopak nawet nie odwrócił się za siebie. Za bardzo się bał. Marzył o tym, aby w końcu wrócić do zamku, chociaż miał serdecznie dość tego miejsca i wolałby wrócić do swojego wujostwa, aby wieść spokojnie życie na wsi.
                Wiedział, że to było nie w porządku w stosunku do dziewczyny, ale nie miał szans jej uratować. Wolał zresztą ratować siebie. Może jeśli dotrze na czas do zamku, do Sebastian albo Francis ją uratują?
                Spojrzała w bok, za odjeżdżającym chłopakiem. Jego sylwetka powoli malała, aż w końcu zupełnie straciła go z oczu. Czuła jak słabnie. Strzała, którą ją trafiono musiała być zatruta. Po chwili dziewczyna nie była już w stanie trzymać powiek w górze i pozwoliła im opaść. 


_______________________________

Bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam! Nie spodziewałam się, że na tyle zniknę, jednak cóż...prawie cały ubiegły miesiąc byłam chora. Opuszczałam zajęcia. Nadrabiałam je, znowu opuszczałam i tak w kółko. Postaram się, aby teraz notki były już częściej. Przepraszam też, że rozdział jest dość...smutny. To wszystko przez 5 odcinek 3 sezonu Reign. Moje emocje dzisiaj są po prostu strzaskane, a ja nie mogę znaleźć sobie miejsca. Ci co widzieli, to wiedzą o co chodzi. Zresztą, cały internet dzisiaj o tym huczy, więc nawet nie trzeba widzieć odcinka, aby wiedzieć. Gif przedstawia Claude, bo dzisiaj była jej pierwsza scena, nie mogłam wybrać nic lepszego, co odnosiłoby się do innej sceny, wybaczcie :(  Do napisania!

6 komentarzy:

  1. Cieszę sie że wróciłaś i ty i fanfik, nie mogę się doczekać kolejnych.
    PS: koszmarna 13-piątkowa zbieżność smutny odcinek Reign i atak w Paryżu:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tja...mój przyjaciel nabijał się ze mnie, że przeżywam śmierć jednego, fikcyjnego Francuza (no może nie do końca fikcyjnego, ale prawdziwy Francis umarł w końcu całe wieki temu) podczas gdy świat opłakuje około 150 ofiar...no cóż, bywa i tak. Ja też się cieszę, że wróciłam :D I mam nadzieję, że już nie zniknę ;)

      słuchająca nadal smutnej muzyki
      Rój Pszczół

      Usuń
  2. Już się bałam, że w ogóle nie wrócisz! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak dalej piszesz :)
    Nie lubię Mileny. Drażni mnie i rozbija mój ukochany paring (Frary 4ever ♥), ale zrobiło mi się jej żal. Biedna jest i szkoda mi jej, choć tego, że zabrała Mary Franciszka nigdy jej nie wybaczę.
    Pisz szybciutko kolejny rozdział, bo chcę wiedzieć, co stanie się z Anielą. Nie kończy się w takich momentach, no! Tego się po prostu nie robi!

    Twoja najwierniejsza fanka
    Strażniczka Przecinków
    NOX

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milenka, lubiana czy nie, jest dość ważną bohaterkę tego ff, nic nie poradzę, że musi się od czasu do czasu pojawić :P A ja Frary nie lubię, co zresztą wiesz ^^
      Zero hejtu na Tosia, że ona mu tyłek ratuje, a on ją zostawia? Myślałam, ze czytelnicy gorzej na to zareagują...no cóż, nie idzie Was przewidzieć :P

      słuchająca nadal tej jednej piosenki po 3x05

      Rój Pszczół

      Usuń
  3. Jejku, bohaterska Aniela wkracza do akcji i ratuje chłopaka z opresji, by ten następnie uciekł na koniu. Nieźle XD, nie spodziewałam się tego, ale cóż... Ludzie działają różnie pod wpływem strachu... :).
    Scena z Mileną rzeczywiście smutna, zrobiło mi się jej szkoda. Przykro mi, że straciła dziecko. W ogóle taka sytuacja kochanki królewskiej jest trochę do bani... Nawet król nie wie, co ma z nią zrobić, jak to ujął... Hm ;).
    Ciekawi mnie, jak potoczy się jej służba u księżniczki ^^, no i oczywiście co z Anielą.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż...nie wszyscy muszą być bohaterami, a weźmy pod uwagę, że Tony ma 15 lat i całe dotychczasowe życie spędził na wsi, gdzie raczej nie musiał nikogo ratować.
      Milenka robi się dużym problemem dla wszystkich, sama nie wiem co z nią ostatecznie zrobię. W końcu piszę część scen bez większego planu, także zobaczę potem co mi będzie pasować :D
      Kolejny rozdział pojawi się na dniach. Mam napisaną już połowę, tylko sił i czasu nieco brak :(

      Edytująca pół dnia notatki z prawa podatkowego

      Rój Pszczół

      Usuń